Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K.
97
BLOG

Pantha rei

Znajomy Józefa K. Znajomy Józefa K. Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Czas sobie płynie, lata uciekają a my posuwamy się w tych latach. Ponoć można bardzo łatwo określić moment, w którym zaczynamy się starzec – ot, gubimy włosy tam, gdzie dotychczas, z reguły, je posiadaliśmy, a zaczynają nam one wyrastać tam, gdzie nigdy przedtem ich nie było.

Niektórzy z nas, właśnie z okazji upływu czasu i wspomnień, dokonują pewnych podsumowań i oglądają się wstecz. Zdarza mi się też. I nachodzi mnie wtedy taka myśl, że dobrze byłoby zapisać się czymś na trwale w historii globu. Czy ja wiem: wygrać jakąś bitwę na szable, namalować pejzaż wiekopomny czy ulepić monstrualnych rozmiarów bryłę, którą japońscy turyści będą fotografować przez następne dekady. Chcenie i ciągoty twórcze to jedna rzecz, a brak umiejętności to druga sprawa - zasadnicza zresztą. Pozostaje mi więc tylko smutna świadomość tego, że co prawda jestem dziecięciem siedmiorga talentów, tyle że żaden z nich się jeszcze nie rozwinął. Na pocieszenie pozostają też małe, nikłe momenty twórcze, którymi przetkana jest proza mojego życia.

I tak, zdarzyło mi się kiedyś sprzątać piekarnię - w ramach obowiązków służbowych, rzecz jasna, a nie dla przyjemności. Piekarnia mieściła się w jednym z supermarketów, a supermarket, uściślając topografię, stał w Gloucester. Sprzątanie, jak wiadomo, to zajęcie durne, żmudne, bywa że i męczące a i nieprzynoszące absolutnie żadnej satysfakcji wewnętrznej. Ale w tej piekarni wyżywałem się twórczo. I detektywistycznie. Bo koledzy piekarze, ludzie obdarzeni najwidoczniej wesołą osobowością i sztubackim poczuciem humoru, umilali sobie mozolny proces lepienia buł obrzucając się wzjamenie ciastem. Nie jestem w stanie stwierdzić tego autorytatywnie, ale takie mam silne podejrzenie do dziś. Kawałki ciast bywały bowiem przyklejone w tak nieprawdopodobnych częściach lokalu, że odnosiło się wrażenie, że oto nastąpiła tu jakaś silna eksplozja mączna, a złośliwe rury poczęły cieknąć w tym samym czasie. W efekcie czego powstawała masa, która np. efektownie zwisała z sufitu bądź zastygała w dziwnych pozach na ścianie. W związku z takim obrotem spraw musiałem, regularnie, przeprowadzać drobiazgowe śledztwo i ustalać położenie „corpus delicti” w sprawie, czyli ciasta. Gdybym miał przy boku takiego Watsona, to pewnie poszłoby mi szybciej.

Pamiętam jak parę lat temu wybrałem się wraz z kolegą do Walii. Kolega, jak każdy rasowy kierowca, uzbrojony był w GPS. Ustrojstwo to wskazywało mu drogę, a kolega jechał tam, gdzie mu pokazywano. Skończyło się na tym, że stanęliśmy w szczerym polu, a GPS oświadczył radośnie, że oto osiągnęliśmy nasz cel podróży. Ironiczny skubaniec. Oglądając się wstecz, w te lata, co uciekły, nieraz mam bowiem wrażenie, że błądzę po manowcach i że są one celem samym w sobie. Podróż do Walii zakończyła się happy endem. Uruchamiając wyobraźnię i zmysły odnaleźliśmy właściwą drogę bez pomocy elektronicznej zabawki. A co do życia – to chyba cały czas jestem na tych skubanych bezdrożach. Tylko czasami, błądząc, włażę w jeżyny…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo